Granice dzieci i dorosłych 

Artykuł Na podstawie podcastu:
Pogadajmy o emocjach! O prawie do ich posiadania, o prawie do ich przeżywania i o odpowiedzialności za nie - takiej, która przywraca nam sprawczość. W rozmowie także o wadze odpoczynku i dbania o siebie, kontroli rodzicielskiej i porażkach.
artykuł Na podstawie podcastu
Mój gość:
Jarek Żyliński
psycholog wychowawczy, autor książek, twórca Psychobloga i warsztatów. Jego książka "Granice dzieci i dorosłych” jest osią naszej rozmowy.

Osobiste granice i ich udział w osiąganiu spokoju 

Na początku był chaos – tak Jarek zaczyna swoją książkę o granicach dzieci i dorosłych. Którędy więc do spokoju? Jak dbanie o granice może nam pomóc w codzienności?

Wiem, gdzie co jest i wiem, co robić. To jest myśl przewodnia, która ma z granic wyjść. Chaos jest nie tylko w rodzinach, ale chaos jest w ogóle w stwierdzeniu granice. Kiedy rozmawiamy z ludźmi ciągle ktoś mówi, że tu potrzeba mocniejszych granic, tu trzeba stawiać granice, ktoś ma za mocne, a ktoś takie owakie i tak dalej… Ale okazuje się, że jak się zapytamy – co to są granice, to właśnie się pojawia ten chaos, wiele różnych definicji. 

Słownik języka polskiego mieści trzy – granice możliwości tego, co jestem w stanie zrobić i granice, czyli stawianie zasad i granice z poziomu tego międzypaństwowego. Linie, które coś przydzielają. Na tej definicji ja się opieram. Założeniem tej książki, i w ogóle mojej pracy jako psychologa jest to, żeby rzeczy układać. Bardzo lubię efekt, w którym rodzic, wychowawca ma takie – OK, to ja już rozumiem. Bardzo często w ogóle nie ma potrzeby radzenia, dawania gotowych wskazówek.

No właśnie – chodzi o poukładanie sobie pewnych rzeczy w głowie, dzięki czemu rozumiemy lepiej zachowania dziecka i możemy zupełnie inaczej do nich podejść.

Gdzie te granice są? Co się stanie, jak je przekraczam? Co się stanie, jak ich nie przekraczam i jak to wszystko działa? Jak ja już wiem, jak to wszystko działa, to ja mogę sobie wybrać, co ja chcę z tym zrobić. Czy ja chcę uznać, że granice są najważniejsze, bardzo mocno je szanować, bo tak będzie łatwiej, czy może uznać, że granice nie są najważniejsze, inne rzeczy są, ale być gotowym na to, co się stanie, kiedy je przekraczam.

Moją misją nie jest powiedzenie komuś zrób to i to, bo to jest przekraczające granice. Przekraczamy granice, pojawia opór. Moją misją jest pokazanie – jeżeli chcesz z tego skorzystać, to zobacz jak to działa, jak zobaczysz jak to działa, to jesteś bliżej swoich własnych indywidualnych wyborów, w których właśnie pojawia się spokój. Na przykład wiesz już, dlaczego dziecko odpaliło w danym momencie taką porcję złości.

No i ta świadomość mocno wpływa na to, ja zareagujemy. Jak zachowamy się w porannym pośpiechu, wyjściu z placu zabaw, czy przerwaniu zabawy klockami.

Czasami łapie się na tym, że poganiam swoje dziecko do przedszkola, bo się spóźni i zaczynam tworzyć presję. Widzę wtedy, że ona zaczyna robić wszystko inne, co jest do zrobienia. Ale to jest właśnie to – ja przekraczam jej granicę, ona czuję się zmuszana i – „No nie gościu to są moje wybory i nawet jako 5 latka jestem w stanie zrobić takie rzeczy jak ci się nie śniło w trakcie ubierania, mycia zębów i innych rzeczy. Pokażę Ci, że to ja decyduję o sobie.”

I w tym momencie mi się odpalają granice. Kucam do tego dzieciaka. Zaczynam mówić z poziomu relacji, a nie z poziomu ciśnienia. Zaczynam jej pokazywać dlaczego warto. Bo się spóźnimy na śniadanie albo bo coś się wydarzy, albo bo ją proszę, bo ja potrzebuję. I zaczynamy rozmawiać z poziomu relacji. I okazuje się, że jest to łatwiejsze. Takie pogadanie przez 20 sekund powoduje, że dziecko zaczyna współpracować przez jakieś 3 – 4 minuty 😉

Jarek używa trafnego sformułowania – tłumaczy dziecku, że jest czas na współpracę ze społeczeństwem i czas na bycie solistką. W tym pierwszym przypadku ważną nauką jest branie pod uwagę drugie człowieka. Tak czy inaczej tworzenie ciśnienia, machanie szabelką nie jest strategią na przyspieszenie spraw. 

Granice emocji i walka o prawo do strachu

Kiedy przekraczamy granicę emocji? Jak je sobie wyobrazić i gdzie ich szukać?

Ja jestem odpowiedzialny za to, co czuję i mam do tego prawo, żeby to czuć. To są takie dwa poziomy – odpowiedzialność i prawo. Na poziomie prawa niesamowite są nasze mechanizmy obronne – na przykład obrony strachu. Człowiek dorosły, który zaczyna mówić o tym, że idzie na spotkanie o pracę, ale się obawia tego spotkania, mimo że jest świetnie przygotowany, ludzie mu mówią – daj spokój, jesteś świetnie przygotowany, dasz sobie radę itd. I on czując tę presję, że nie powinien się bać, zaczyna odtwarzać czarne scenariusze, żeby usankcjonować swój lęk.

Opowiada, co takiego koszmarnego może się wydarzyć, przy okazji siebie nakręcając. Żeby tylko dać sobie prawo do lęku. My, dorośli ludzie tak robimy błyskawicznie. Dzieci są jeszcze w tym lepsze. Bo jeżeli z przedszkolakami będę na ostro wchodził w konfrontację, że tam nie ma żadnych duchów czy krokodyli – im się może autentycznie wydawać, że to widzą. Mogą nawet stworzyć krokodyla w swojej pamięci, że tam był!

Ta walka o prawo do strachu jest niesamowita. I to jest właśnie też ciekawe, że jednym z naszych mechanizmów obrony granic jest złość. Jak nam się połączy strach ze złością, mamy kawał ostrej histerii. Jeszcze ciekawiej mamy, kiedy ktoś próbuje nam zabronić naszej złości. Czyli uspokój się, nie złość się. Wtedy ta złość się jeszcze bardziej kumuluje, aż znajduje swój wentyl w postaci tego, że zostanie zaatakowana właśnie ta osoba, która mówi mi nie złość się. Zaprzeczanie jest czymś, co prowokuje jeszcze mocniejsze emocje.

Często odruchowo chcemy trudne emocje – takie jak złość, smutek, strach – zamknąć w pudełku, wynieść, schować, stłumić. Tak zrobić, żeby ich nie było. Tymczasem droga do spokoju idzie inną trasą:

Trudne emocje są po to, żeby coś zmienić. Czuję złość, nie czuję się dobrze z tą złością (raczej nie czuję się dobrze z tą złością, bo to jest też taki niezły power do działania), więc chcę coś zmienić. Tak samo ze strachem – nie czujemy się przyjemnie. To wszystko są motywacje do zmian. Tylko że nie chodzi o to, żeby zmienić emocje, tylko chodzi o to, żeby popracować z czymś, co wywołało emocje.

W momencie kiedy zaczynamy dyskutować o tym z poziomu faktów, to włączamy u kogoś obronę. Natomiast owszem, ja pracuję nad tym, żeby moje dziecko się dowiedziało, że nie ma krokodyla, ale pomagam mu to zrobić, współpracuję z nim, a nie mówię, że duby smalone prawisz, dziecię moje. Mówię – przyjrzyjmy się, poszukajmy, sprawdźmy. Albo mogę iść jeszcze dalej – może Twój strach nie jest o krokodylu, tylko o potrzebie bliskości? Może jest o potrzebie kontaktu, może jest strachem przed czymś zupełnie innym, z czym sobie nie radzisz? Może brakiem rodzica, bo wyjechał, napięciem w szkole, zawaleniem sprawdzianami? Nagle taki strach, o którym ci mówią, że nie ma co się bać, jest nieracjonalny, więc próbujesz go wcisnąć i on się błąka i się przykleja do czegoś zupełnie innego i z tego powstają lęki.

Kiedy moje granice łączą się z granicami mojego dziecka 

Momenty w których ja się spieszę, ale moje wyjście zależy od tego, jak sprawnie wygrzebie się z łóżka moje dziecko. I setki innych, w których nasze granice się przenikają i pojawia się ryzyko wybuchu. Czasem z czegoś rezygnujemy, czasem zgadzamy na coś, na co tak naprawdę zgodzić się nie chcieliśmy. A to boli.

Dużo się dzieje wtedy, kiedy nasze granice się łączą, kiedy mamy wspólne wyjście, wspólne coś – ty idziesz do przedszkola, ja muszę pójść do pracy. Jeżeli nie wyjdziesz szybko do przedszkola, to moja praca będzie zawalona. Chcę wyjść, bo coś tam, chcę wrócić, bo coś tam. Mnie osobiście kosztowały te okoliczności dużo pieniędzy, ale jednocześnie dało mi dużo świętego spokoju. Zrezygnowałem z tych wszystkich sytuacji, w których ja jestem zahaczony z dzieckiem, jeśli chodzi o granice, rezygnacja z tego, żeby dziecko odpowiadało za moje granice i moje decyzje. 

A kosztowała mnie to dużo pieniędzy, bo wielu zleceń, gdzie mam hasło – przyjedź na tą godzinę – mówię no nie, nie wezmę, bo będę musiał dealować z 2 latką, żeby wsiadła do samochodu. Nie chcę obciążać dziecka odpowiedzialnością za moją robotę. Owszem, czasami to się zdarza, czasami wyjścia nie ma. W każdym razie podejmuję pewne rezygnacje właśnie po to, żeby nie obarczać dziecka odpowiedzialnością.

Praca to jedno, ale ileż takich „zahaczeń” mamy w wolnym czasie… Jak tu rodzic może nie rezygnować z siebie?

Siedzę z dzieckiem w domu. Ja chcę wyjść na podwórko. Ona nie chce. Mamy swoje granice. Ja w takiej sytuacji mówię – słuchaj, tą rzeczą, którą ja cię proponuję, jest podwórko. I to jest to, jak ja mogę spędzić z tobą czas, jeżeli nie chcesz – spoko, ja siadam i czytam książkę. Ale nie będę brał udziału w innych rzeczach, bo nie mam na to ochoty. Taki moment w którym się uczysz nie pytać dziecka, to co robimy? Bo ono cię wpuści w tę zabawę, w której cierpisz często. Tylko mówię – mogę zrobić z tobą to i to, na co masz ochotę. Inny poziom. Dziecko mówi – tata, porób coś ze mną, pobaw się ze mną. Odpowiadam – powiedz mi, co chcesz robić. Konkret. I szukam takich momentów, w których rzeczywiście nie rezygnuję z siebie.

Jarek poleca też szukać umów – w sytuacjach gdzie nachodzą na siebie nasze granice wyborów. Dobrym przykładem są słynne wyjścia z placów zabaw. Dla dziecka pora zawsze jest zła 😉 

Jeżeli mają najść te granice i ja wiem, że tam mi się zawsze na tym placu zabaw zapala, to ja szukam umów, szukam tego – OK, to ja ci powiem 10 minut przed, umówimy się na to i zrobimy tak i tak. Szukam umów, które nie zawsze są respektowane, bo dziecko jest dzieckiem, ale czasami ułatwiają dziecku. Pamiętajmy, że my mamy łatwiej, bo my wiemy co po czym następuje. Dziecko nie zawsze to wszystko sklei, bo nie czyta zegarka.

Zresztą nawet to co ma sklejone, odkłada sobie na półeczkę, a potem robi coś zupełnie odwrotnego. I ja się pytam, dlaczego to zrobiłeś? Dziecko mi mówi, nie wiem. Przecież to wiesz. No wiem. No to czemu? Nie wiem!Dlatego ja z dzieckiem sięgam na tę półeczkę. Hej, za piętnaście minut będziemy wychodzić. To jest mniej więcej tyle, ile trwa dokończenie tego rysunku. Hej, widzę, że się zabierasz za granie na pianinku. Chciałbym, żebyś pamiętała, że za chwilę będziemy wychodzić do przedszkola.

To wszystko nie zadziała zawsze, ale tego typu zapowiadanie, wzięcie dziecka pod uwagę zmniejsza napięcie.Tak czy inaczej dla mnie najważniejsze jest nie zależeć od dziecka, gdzie jest to tylko możliwe. Tam, gdzie zależę, mieć otwartość na to, że różne rzeczy mogą się stać.

Bałagan w pokoju dziecka – case study 

Mamo, to jest mój pokój i mój bałagan, on mi nie przeszkadza, więc ja nie będę tutaj sprzątać. Mówi ośmiolatka. Szach mat? Trzeba to przyjąć i pójść do swojego pokoju? 😉

Nie, zupełnie nie trzeba tego przyjmować. To jest tak, że ty masz swoje granice i możesz na pewne rzeczy się nie zgadzać. Czyli ok, nie sprzątaj, tylko ja nie chcę tutaj wchodzić, żeby ci czytać, bo tu zginę marnie i nie znajdę wyjścia. Po prostu – nie chcę się tu z tobą bawić, bo jest mi tutaj źle. Możesz mieć swój bałagan, ale ja nie chcę brać w tym udziału. 

Mogę spojrzeć na to z takiego poziomu – jeżeli są dwa państwa, jedno państwo ma u siebie taką sytuację, że wszystkie dotacje zostają zgubione, zanim w ogóle dojadą do stolicy. No to ja nie będę dotować tego państwa, bo to jest marnowanie. Nie chcę się zgadzać na to, żebyś jadła u siebie, skoro to jedzenie tam zakwita. Ja mam też swoje decyzje. Druga rzecz to są twoje granice. Jeżeli ja ciebie nie zmuszam, to jest szansa, że przestaniesz się bronić i szarpać i opowiadać, że to jest mój bałagan. Przestaniesz go bronić jak niepodległości.

Jarek radzi, żeby docenić magię niezmuszania, nienaciskania. Tylko wtedy wchodzimy na poziom, na którym jestem w stanie się dogadać i działać, a nie okopywać na pozycjach.

Jeżeli czuje, że mnie nie będziesz zmuszać, to być może jesteśmy w stanie o tym pogadać. Bo jeżeli będziesz mnie zmuszać, to ja będę odpalać straż graniczną i będę zaprzeczać każdemu argumentowi. Jeżeli nie będziesz mnie zmuszać, to jest większa szansa, że ja usłyszę twoje argumenty, dlaczego warto. Bo się nie gubią rzeczy, bo się nie wywracam, bo jest ładnie i przyjemnie. I to jest ten drugi poziom.

A trzeci – może być tak, że ja jako dorosły uznam, że tak bardzo sobie zagrażasz, że nie odpuszczę i z racji na to, że jest to dla ciebie z jakiegoś powodu niebezpieczne albo szkodliwe, to ja jednak się na to nie zgadzam i jako dorosły mówię, że masz to sprzątnąć. Tak, spotkasz się z granicami i z oporem. Może spotkasz się z bylejakością w sprzątaniu. Może tak być, że to jest dla Ciebie ważniejsze i nawet wolisz byle jak niż wcale.

Rodzicielski wpływ na wybory dzieci, czyli wykopywanie z granic

Czy szanowanie granic naszych dzieci odbiera nam pewien zakres wpływu? Co mam zrobić z potrzebą kontroli, chęcią dopilnowania spraw, dobrych wyborów? Jak to wygląda na przestrzeni dorastania?

Jest to pewna złośliwość natury dziecięcej, która polega na tym, że dziecko jest otwarte na rozkazy i polecenia, im bardziej zależy od dorosłego. Ja to widzę jak pracuję z dzieciakami, młodzieżą. Ja się pytam o hierarchię wartości – dzieciaki powiedzą, że to jest rodzina, mama, tata, rodzice. Nastolatek mi bardzo często powie – autonomia, wolność, pasje, swoboda. I dokładnie to tak działa. Młodszemu dziecku mogę narzucić swoją wolę. Ono się obroni, powalczy, powie, że to jego pokój. Ale jak ja użyję ciężkich argumentów, to postawię na swoim. 

I to jest trochę tak – dziecko cię wpuszcza, ale jak tylko będzie mogło, to cię wykopie z tych granic z takim hukiem, że zobaczysz, że to będzie piękne i będziesz miał taki bunt nastolatka, że się nie pozbieracie, bo dziecko sobie nawet zrobi krzywdę, żeby tobie zrobić krzywdę.

Krótko mówiąc im mniej wejdziemy w te granice na wczesnym etapie, tym mocniej nas z tych granic wyrzucą.

To jest taki wątek, który dotyczy utraty kontroli. Uwaga - chcę ci powiedzieć, że i tak ją stracisz. A jeżeli będziesz miał taką sytuację, że dziecko będzie czuło, że cały czas rozkazujesz, rządzisz, to zrobi to bardzo głośno i mocno. Jak najszybciej to jest tylko możliwe się usamodzielni, żeby tylko cię wypchnąć. Więc to jest taki pierwszy poziom utraty kontroli. Ty i tak ją stracisz. Na tym polega dorastanie. I nam tak trochę zależy na budowaniu samodzielności, a tak trochę chcielibyśmy to kontrolować.

I tu znowu wracamy do myśli przewodniej – zmuszanie prowadzi do nikąd, a już na pewno nie do zwiększenia wpływu.

U młodszych dzieci, nawet jeśli szanujesz granice, to masz ten wpływ, bo dziecko ci ufa. I to jest pierwsza rzecz. Druga rzecz – jeżeli muszę, to nie chcę, jeżeli mogę, to się zastanowię. I to jest tak jak z tym pokojem. Jeżeli ja nie zmuszam dziecka, to dziecko nie walczy ze mną o tę kontrolę, kto podejmuje decyzje. Jeżeli nie walczy ze mną o kontrolę, to jest w stanie wysłuchać moich argumentów i coś z tym zrobić. To nie daje mi kontroli nad tym, co dziecko zrobi, ale powoduje, że dziecko mnie nie wykopuje ze świstem, tylko pozostawia mi jakiś wpływ poprzez rozmowę, dyskusję, spostrzeżenia. I ono może z nich skorzystać, bo nie walczy o autonomię. A że autonomia jest u nastolatka ważniejsza niż rodzice, to jak zagraża rodzic autonomii, to należy skreślić rodzica.

Jeżeli chcę mieć wpływ na dziecko, które dorasta, to nie mogę go zmuszać, bo inaczej ono będzie walczyło właśnie o ten wpływ. To jest paradoks. Nie zmuszasz, to dostaniesz. Nastolatek ma autonomię, nadal robi rzeczy głupie – które i tak by zrobił, tylko ty byś o tym nie wiedział rodzicu. A tak zostawia sobie ciebie w strefie wpływu, na wszelki wypadek.

Rodzic zostaje dopuszczony do przestrzeni wpływu tylko dlatego, że przestał naciskać. To nie czary, to psychologia!

Ochrona dzieci przed porażkami i trudnymi emocjami 

A jakby tak pilnować, żeby nic złego się nie stało? Mam wrażenie, że dziś bardzo się staramy usuwać dzieciakom sprzed oczu wszelkie trudności. I chronić przed trudnymi uczuciami, które pojawiają się po porażkach. 

Radzenie sobie z porażkami jest umiejętnością – umiejętności trzeba ćwiczyć. Żeby ćwiczyć radzenie sobie z porażkami trzeba mieć porażki.

Małe porażki pozwalają się uczyć. Te przegrane w grze, gdzie dziecko machnie pionkiem, coś przewróci. Spoko, jak się frustruje, bo coś się dzieje. To nie jest nic złego, że się frustruje. Dziecko potrzebuje tego doświadczyć i przeżyć. 

Albo będzie się tych porażek panicznie bało i nie będzie podejmowało wyzwań. Bo to jest druga rzecz w tym, co powiedziałaś. Jeżeli ja się boję porażki, to przekazuję dziecku, że porażka jest czymś strasznym. Przekazuję to moim zachowaniem – żeby tylko nie było porażki! W tym momencie przekazuje dziecku, że porażka jest straszna, zła, a jeżeli porażka jest straszna, to każde trudne wyzwanie jest zagrożeniem przed czymś strasznym. A jeżeli porażka jest czymś normalnym, to ok. 

Natomiast będąc w temacie granic, dobrze jest rozważyć czym ta porażka jest dla kogo, bo ta porażka może wejść w moje granice np. jeżeli kilkulatek się rozchoruje, bo koniecznie chce założyć te rajstopki na mróz, to ja też poniosę konsekwencję. Jak się będzie bawić XVI-wieczną wazą w muzeum, to mnie kopnie, a nie ciebie jak to spadnie, bo nie starczy mi kieszonkowego dla ciebie, żeby ci utrącić. Jeżeli pomalujesz ścianę wynajmowanego mieszkania, także ja oberwę – twoje wybory zahaczają o moje granicę i mam coś do powiedzenia.

Afery w miejscach publicznych, czyli ludzie patrzą

Sklep, ulica, przystanek, autobus, plac zabaw. I jakiś problem, który wychodzi z krzykiem, płaczem, tupaniem, jednym wielkim oporem. Z boku publiczność, rodzic zagotowany.

Jeżeli to, co inni o mnie pomyślą, decyduje o moim poczuciu wartości, o moich emocjach, o moim poczuciu kompetencji, to znaczy, że moje granice są słabiutkie. Bo jak pani Kazia z trzeciego piętra patrząca przez okno wpływa na moje poczucie wartości, no to nie jest najlepiej, bo ja nie znam pani Kazi i pani Kazia może mieć takie, a nie inne wartości w swoim życiu, takie a nie inne wychowanie. A ja się, kurczę, przejmuję, to to jest opowieść o tym, żebym ja usztywnił swoje granice. Zaczął pracować sam ze sobą albo z psychologiem, albo z bliskimi, albo z książkami, albo z podcastami. Żeby nie dopuszczać tych ludzi do naszych granic. Dlaczego pani Kazia z trzeciego piętra decyduje o tym, jaka jest moja relacja z dzieckiem? No na litość! To jest pani Kazia. 

Ale jest też drugi wątek – czy to nie przekracza czyichś granic? Wtedy jest inaczej. Czyli, że jestem w restauracji, w sklepie i moje dziecko robi jakąś akcję, która ewidentnie przekracza granice słuchu innych osób. Albo makaron już lata po całej restauracji. To wtedy jest troszeczkę inaczej, bo ja wtedy jako rodzic, który też bierze odpowiedzialność za swoje dziecko, mogę chcieć uchronić granice innych. Natomiast wracając do pani Kazi patrzącej z trzeciego piętra – to jej granic nie przekracza, bo naprawdę może popatrzeć przez okno na drugą stronę albo po prostu nas olać.

Szacunek do własnych granic i dbanie o siebie 

Jak to zwykle bywa, trudno jest nauczyć dziecko czegoś, czego sami nie robimy, albo nie jesteśmy do tego przekonani. Nie inaczej jest z granicami. Przykład idzie z góry, przykład działania, nie mówienia. 

To, co ja opowiadam, nie jest o tym, że ty masz zrezygnować z siebie i szanować granice dziecka, bo to, jak ty będziesz deklarować swoje granice, tak będzie dziecko je deklarować w dorosłości. To jak ty budujesz relację ze swoim dzieckiem, ale też ze swoim partnerem, mężem, żoną, partnerką, rodzicami, z przyjaciółmi, szefem itd. To wszystko jest opowieść o tym, jak budujesz granice, jak dbasz o swoje granice, to jak ty to robisz, tak będzie robiło to dziecko. 

Nie możesz zrezygnować z granic na rzecz swojego dziecka i oczekiwać, że ono nie będzie rezygnować z granic. Dziecko to czuje i tym przesiąka.

Ważne jest, żeby deklarować dzieciom swoje granice. Traktuj swoje dziecko tak, jak chcesz, żeby twoje dziecko potem kiedyś potraktowało partnera. Czy chcesz, żeby twoje dziecko robiło rzeczy wbrew sobie?

Nie wyniszczaj się emocjonalnie dla swojego dziecka, jeżeli nie jest to konieczne. Bo oczywiście jak mówimy o półroczniaku, który w ogóle nie śpi, no to gdzieś ten poziom wyniszczenia będzie, ale w wieku 3 lat możesz powiedzieć dziecku – ja teraz będę leżał i nie wchodzisz na mnie!

Od razu pojawia się ALE – moje dziecko nie da za wygraną, będzie po mnie łazić, owinie się wokół nogi i wczepi we włosy. Jarek pokazuje, że nie musi tak być:

Dziecko jest w stanie uszanować twoje granice. Zobacz – nie masz problemu powiedzieć – nie teraz, bo zmywam, nie teraz, bo gotuję obiad, nie teraz, bo ściele łóżko. I dziecko to uszanuje. A kiedy pojawi się – nie teraz, bo odpoczywam. Szok – no jak to?

Bo obiad ugotować muszę, a odpoczywać nie muszę. 

Ale kto daje to prawo? A słowo muszę nigdy nie jest prawdą. Dziecko jest w stanie zrezygnować ze swoich dążeń, kiedy wie, że rodzic jest zdecydowany na to, że czegoś nie da. To jest kwestia nie tego, żeby dziecko nam dało odpocząć, tylko żebyś Ty dał prawo sobie odpocząć.

W momencie, kiedy mówię niepewnie – wiesz co, ale ja bym wolał teraz trochę odpocząć… Może później… Może coś… To ja pokazuję dziecku, że ta furtka jest niby trochę zamknięta, ale tak naprawdę raczej otwarta. Więc dziecko po prostu otwiera furtkę na oścież i wchodzi. Kiedy jestem absolutnie zdeterminowany i deklaruję – ja teraz idę na górę i będę leżał i po prostu to robię, dziecko widzi, że tam nie ma przestrzeni na dyskusję.

Jarek przekonuje, że choć szanowanie granic dziecka bywa trudne, to jest i tak dość proste w porównaniu do tego, jak szanujemy swoje własne.

Bo to jest proces. Odpowiedzialność rodzicielska polega na tym, że rezygnuje w pewnym zakresie ze swoich granic. Czyli daje dziecku to, czego ono nie jest w stanie samo stworzyć. Noszę dziecko, dopóki ono nie jest w stanie chodzić, a czasami dłużej. Karmię dziecko, dopóki nie jest w stanie zdobyć samo pożywienia. Pamiętam za nie, kiedy ono nie jest jeszcze w stanie pamiętać. Kontroluję jego czas, kiedy ono nie jest w stanie kontrolować swojego czasu. 

Chodzi o to, żeby nie wpaść w nawyk, że ja zawsze robię za dziecko. Bo dojrzewanie, dorastanie polega na tym, że tam gdzie dziecko jest w stanie wziąć za siebie odpowiedzialność, bierze za siebie odpowiedzialność.

Dla dobra wszystkich uczestników zabawy, jest niezwykle ważne, żeby o swoje granice dbać. Tam, gdzie dziecko już nie musi być w moich granicach, to jest mój wybór, czy dziecku pomagam, czy nie.

artykuł Na podstawie podcastu