Jak budować relację dziecka z jedzeniem?

Artykuł Na podstawie podcastu:
Co to znaczy mieć dobrą relację z jedzeniem? Co na nią wpływa, co ją psuje? Jak podejść do tematu słodyczy w diecie dziecka? Jak odrzucić kontrolę na rzecz zaufania? W tym tekście rzucamy wyzwanie presji i manipulacjom przy stole. Konkretne sytuacje i przykłady, w których możemy się przeglądać.
artykuł Na podstawie podcastu
Mój gość:
Agata Głyda
Psycholożka, psychoterapeutka CBT, specjalistka psychodietetyki. 

Co mówimy przy stole i dlaczego lepiej tego nie robić?

Zajrzyjmy do tak zwanej przeciętnej polskiej rodziny i posłuchajmy, co tam się dzieje w trakcie posiłków. Hasło numer 1:

"Zjedz jeszcze trochę tej sałatki, to dostaniesz deser."

Nie nagradzamy dzieci jedzeniem. W ten sposób pokazujemy dziecku, że sałatka to jest jakaś kara, a w nagrodę za zjedzenie tej sałatki będzie prawdziwa przyjemność. Będzie deserek, będzie coś naprawdę dobrego, bo na tym polega nagradzanie się i później taki komunikat potrafi faktycznie w człowieku zostać na długie, długie lata. 

Kiedy ma jakieś gorsze wyzwanie, coś negatywnego się dzieje – ta potrzeba nagradzania w głowie zostaje. Ta ścieżka nawyku już jest wyrobiona, wydeptana. W taki sposób się kształtuje nie tylko przekonania o jedzeniu, ale w ogóle takie podejście do siebie, że trzeba się nagradzać np. za rzeczy trudniejsze.

Lepszym komunikatem będzie tutaj – mamy w domu taki zwyczaj, że jak zjemy obiadek, to potem jemy deser i to wystarczy. Albo nawet zostaw sobie troszkę miejsca na deser, tak przekornie.

Nie robimy podziałów na jedzenie obowiązkowe i jedzenie dla przyjemności. No teraz hasło numer 2:

"No zjedz, przecież nie będę wyrzucać. Jedzenia się nie marnuje!"

Jedzenie jest zmarnowane w momencie, w którym nakładamy dziecku za dużo na talerz. To jest ten moment marnowania. To jest nasza odpowiedzialność, żebyśmy pamiętali, że porcja dziecka jest odpowiednio mniejsza w porównaniu do porcji osoby dorosłej. To jest bardzo ciekawa zmiana myślenia. Jeśli wiemy, że marnowanie zaczyna się od nalania zupy, przestajemy dziecko obarczać odpowiedzialnością za to marnowanie. Bo w Afryce dzieci głodne, a Ty nie chcesz jeść wszystkiego. To jest granie na emocjach.

Tutaj dużo lepszą strategią będzie nałożyć dziecku mniej i zobaczyć jak dzieje się magia, jak dziecko ma satysfakcję z tego, że samo zjadło albo nawet poprosiło o dokładkę. Warto małe porcje serwować i zobaczyć. I zaufać. W relacji z jedzeniem chodzi przede wszystkim o zaufanie, że dziecko mimo niewielkiego doświadczenia życiowego, ma świadomość sygnałów głodu i sytości od urodzenia i nie potrzebuje ingerencji w to.

Agata zadaje w tym kontekście świetne pytanie, które może zadziałać otrzeźwiająco – czy ta łyżka zupy więcej naprawdę zrobi wielką różnicę w rozwoju? Pora na hasło numer 3:

"Babcia się tak napracowała, całe popołudnie lepiła pierogi, a ty grzebiesz w talerzu zamiast jeść!"

No i tutaj babcia jest w centrum, a nie potrzeby dziecka. To uczy młodego człowieka, że potrzeby innych, zadowolenie innych jest bardziej istotne niż zaspokajanie własnych potrzeb. Ja swoim kosztem muszę innym robić dobrze. I to jest bardzo zły przekaz. 

Później dorosłe osoby na terapiach muszą się uczyć, stawiać siebie i swoje potrzeby gdzieś tam na pierwszym miejscu. To nie tak, że one są ważniejsze od innych, bo różnie w życiu bywa, ale że są równie ważne. Jeśli babci się zrobiło smutno, to jest jej jakaś tam narcystyczna rana. Dziecko po prostu nie zjadło czegoś, bo było już pełne albo zwyczajnie nie smakowało. Tak też się przecież może zdarzyć.

A jeśli nawet babcia/ciocia/wujek/kuzyn się obrażą, czy poczują dotknięci, nie jest to nasza odpowiedzialność. A już na pewno nie jest naszą rolą nakłanianie własnych dzieci do jedzenia, żeby tej przykrości uniknąć. 

W haśle numer 4 zerkamy na inne dzieci:

"Bartuś to uwielbia brokuły, kiszonki, sałatkę jarzynową i pieczarki. Nigdy nie marudzi, tylko popatrz na niego!"

Tutaj mamy porównywanie do innych, co też jest szkodliwe. Każde dziecko jest inne. I jeżeli samo spojrzenie na Bartusia nie wywołało takiej chęci poprzez modelowanie, że to dziecko po to sięgnie w naturalny sposób, to tutaj żadne słowa nie są w stanie tego dziecka zmusić. Im większą presję wywieramy, tym bardziej ono będzie oporne. Bo to jest czysta zasada dynamiki. Jak się na coś naciska, to to coś się odsuwa.

Dzieci się uczą poprzez naśladowanie, ale nie trzeba tego komentować w żaden sposób i nie da się też w sposób nienaturalny tego procesu wywołać. Zachęcając do spojrzenia na Bartusia, kształtujemy takie przekonanie, że dziecko czuje się gorsze, czuje, że jest mniej wartościowe, że nie spełnia oczekiwań.

Porównywanie nigdy nie jest dobre! Ani w relacji z jedzeniem, ani w żadnej innej. Na koniec – hasło numer 5 – o najmocniejszym ładunku:

"Nie odejdziesz od stołu, póki nie zjesz, nie pójdziesz się bawić, póki nie skończysz, talerz ma być pusty."

Myślę, że to jest trauma bardzo, bardzo wielu osób. Dzieci z natury nie głodzą się, nie zagłodzą się na śmierć. Naprawdę jest niewielki procent dzieci, które mają takie realne problemy z jedzeniem i tam potrzebna jest interwencja lekarza i uważna kontrola, badania. Warto trzymać rękę na pulsie, ale nie wymagać też, że wszystko będzie zjedzone i nie szantażować dziecka w ten sposób, że odbieramy mu prawo do zabawy.

I to prawo jest zupełnie niezwiązane z pustym talerzem. Agata zwraca uwagę na pewien paradoks – małe dzieci próbuje się zmusić do jedzenia, przekarmia się, a kiedy trochę dorosną, zaczyna się zwracać uwagę, czy nie jedzą za dużo. W obu przypadkach mamy do czynienia z potrzebą kontroli. A ta męczy i dzieci i nas.

Co to jest dobra relacja z jedzeniem? 

Jak naszą relację z jedzeniem uchwycić, zdefiniować, opisać? Zacznijmy od tego, że nie jest ona w ogóle zależna od wagi ciała.

Często się spotykam z takim myśleniem, że tylko szczupłe osoby mają dobrą relację z jedzeniem. To nieprawda! Dobra relacja charakteryzuje się tym, że myślimy o jedzeniu głównie przed posiłkami, czyli zaczynamy myśleć o jedzeniu, jak czujemy głód. 

A niezdrowa relacja z jedzeniem bardzo często charakteryzuje się tym, że człowiek myśli praktycznie cały czas o jedzeniu i nawet mu się to jedzenie śni i odgrywa jakąś szczególną rolę w życiu. I jest bardzo ważne nie tylko w porach posiłku, nie tylko kiedy planujemy zakupy, nie tylko kiedy wybieramy się do restauracji, celebrujemy coś rodzinnie, tylko bardzo często. To są takie obsesyjne, natrętne myśli o jedzeniu i próba niezdrowej kontroli nad przyjmowaniem posiłków. Często nie ma się dobrego kontaktu z własnymi, tak zwanymi sztywnymi sygnałami głodu i sytości.

Oznacza to, że traci się możliwość odczytania sygnału głodu i sytości. Można też mylić głód z napięciem emocjonalnym. 

Osoby, które mają dobrą relację z jedzeniem rozpoznają – zbliża się głód. Teraz pora coś zjeść. Zjedzą, czują się przyjemnie nasycone, ale nie pełne pod korek. Mają też zdrowe przekonania o produktach. Nie dzielą jedzenia na zakazane i dozwolone. Takie zerojedynkowe myślenie o jedzeniu jest bardzo charakterystyczną cechą osób, które mają niezdrową relację z jedzeniem.

Podział na jedzenie zdrowe i niezdrowe, dobre i niedobre dla zdrowia wydaje się oczywisty, prosty i słuszny. Takie myślenie ma jednak swoje wady.

Nie jest zdrowe tak zwane „clean eating”. Czyste jedzenie niekoniecznie oznacza, że ktoś ma zdrową relację z jedzeniem, bo np. może czuć bardzo duży lęk, kiedy ma zjeść posiłek w restauracji, gdzie nie ma pewności co do składu potraw. Osoba, która ma zdrową relację z jedzeniem jest w stanie to przeżyć. Okej, dobra, nie wiem czy tu jest łyżka oliwy, czy dwie łyżki oliwy. Nie wiem do końca czy to jest usmażone na oliwie z oliwek z pierwszego tłoczenia czy fryturze, ale spoko – zjem i idę dalej. Jutro wracam do swojej rutyny, ale nie będę się głodzić albo robić specjalnego detoksu w tym celu, żeby naprawić szkody. 

Teraz mówię o takim zaburzeniu jak ortoreksja – ludzie boją się przetworzonych produktów żywieniowych. I znowu to jest kwestia pewnej równowagi, bo wiadomo, że jedzenie wysoko przetworzonej żywności nie jest dobre dla naszego ciała. Jednak w zdrowej relacji z jedzeniem jest  miejsce także na takie produkty – w odpowiedniej proporcji. To dawka czyni truciznę, szkodliwość. Więc jedzenie tylko zdrowo niekoniecznie oznacza, że ktoś ma zdrową relację z jedzeniem.

Osoby ze zdrową relacją z jedzeniem nie poświęcają czasu na analizowanie każdego posiłku, ważenie, liczenie kalorii. Regulują swoje odżywianie w sposób naturalny.

Ich waga zwykle jest stabilna, nie ma takich nagłych skoków czy spadków. Tymczasem osoby, które tkwią w błędnym kole odchudzania, czyli od poniedziałku dieta, to tracą jakieś kilogramy… a za chwilę pojawiają się napady objadania, przejadanie rzeczami, których sobie wcześniej odmawiały. No i to jest takie cierpienie i takiej relacji z jedzeniem nie można nazwać zdrową.

Zdrowe nawyki, czyli rozszerzanie diety u dzieci

Moment wprowadzania pierwszych pozamlecznych posiłków często wiąże się ze stresem, a zawsze z bałaganem. To jednocześnie świetna okazja do wylania fundamentów pod zdrową relację z jedzeniem, ale Agata zawsze podkreśla – bez presji, na luzie.

Na pewno to jest ważne, żeby się przyłożyć do tego etapu, ale bez nadmiernej presji. Nie trzeba mieć pięciu podręczników BLW i robić osobnych posiłków dla bobaska. Zdrowym podejściem jest takie, że dziecko uczy się jeść z rodzinnego stołu, czyli my przekazujemy mu nawyki na podstawie tego, jak się żywimy, co jemy. Jeżeli w naszej diecie nie ma warzyw, to my możemy świrować z dietą dziecka na początku i kupować bio, organic batata, ale co z tego?

Etap rozszerzania diety to moment kiedy dziecko nie ma jeszcze roku. Obowiązków mamy aż nadto, więc nie dokładajmy sobie nowych. Nie trzeba osobnej kuchni, nie trzeba robić kilku różnych dań. Dziecko chce robić to, co my, tak jak my. 

Każda mama, bo to głównie mamy czują się odpowiedzialne za dietę dziecka, musi wypracować sobie zdrowe podejście do tego. Bez skrajności. Co na pewno warto robić, to podawać dziecku wodę. To jest jeden z pierwszych nawyków, żeby nie uczyć dziecka picia słodkich napojów. Tylko żeby gasiło pragnienie wodą. 

Nie warto też wprowadzać słodyczy za wcześnie, tylko opóźniać to, żeby kubki smakowe miały szansę wcześniej poznać smak oliwek, sałaty i rybki. Nawet jak my nie lubimy ryby, to warto dziecku dać szansę, żeby się oswajało z takim smakiem. Krótko mówiąc dawać taki wachlarz smaków, żeby głowa, język, zmysły dziecka przyzwyczajały się i oswajały z tym od najmłodszych lat.

Dobrze jest pamiętać o złotej zasadzie żywienia dziecka. Rodzic decyduje co dziecko zje, jak i kiedy będzie to jedzenie podane. Dziecko decyduje czy i ile zje. 

Dzieci i słodycze – jak ugryźć ten temat?

Temat słodyczy jest dla nas rodziców trudny. Myślimy – cukier. Próchnica. Brak apetytu na wartościowe produkty. Słodycze są wszędzie wokół nas, w sklepach na wysokości małych trzyletnich główek, w reklamach, przy kasach, na urodzinach. Jak się z tymi ciastkami i żelkami ułożyć? 

Ja jako matka 3 latki i 5 latki też się z tym zmagam i cały czas szukam zdrowszego podejścia, żeby nie przeginać w żadną stronę. Bardzo często słyszę, że po prostu wystarczy nie kupować. No i problem z głowy, prawda? U nas w domu jest zakaz, nie ma, jest spokój. Tylko że to nie rozwiązuje problemu tego, że słodycze są wszędzie.

Nie możemy uczyć dzieci, że cukier jest zły. Słodycze są przyjemną częścią jedzenia, szczególnie jeśli my sami je lubimy. Bo rozumiem też rodziny, w których rodzice nie lubią słodyczy, nie jedzą słodyczy, preferują słone przekąski. To nie chodzi o to, żeby nagle zaczęli kupować i dawać dzieciom, bo inaczej zepsują relacje z jedzeniem czekolady. No ale jeżeli my lubimy i my jemy, to nie możemy robić tak, że się będziemy czaić z tymi słodyczami. Zwłaszcza, że dzieci są takie wyczulone, że one po prostu usłyszą mały szelest papierka.

Szelest, zapach i od razu leci pytanie – a co masz w buzi tato? Ukrywanie jedzenia słodyczy sprawia, że stają się one czymś, o co warto powalczyć.

Staramy się traktować te słodycze bez zbędnych emocji. To jest część diety, to jest jedzenie jak każde inne. Nie straszymy cukrem, bo węglowodany generalnie są ok i są bardzo potrzebne. Odżywiają mózg dziecka, dają energię do działania. I jasne, że stawiamy tutaj na te pełnowartościowe, nieprzetworzone składniki, żeby przede wszystkim stąd czerpały energię. Ale słodycze też mogą być częścią codziennej diety w umiarkowanych ilościach. Ważne, żeby nie były do nich przyklejone silne emocje. „Już tego więcej nie bierz! Moje dziecko nie będzie tego jadło, Zabierz to. Tyle razy Ci mówiłam, nie kupuj słodyczy!” No i dziecko zaczyna się zastanawiać, co tu się dzieje.

O ile na wczesnym etapie życia słodycze są dla dziecka neutralne, to kiedy obserwuje, jakie robimy wokół nich tańce, zaczyna myśleć, że to jest coś wyjątkowego. I zaczyna się ich domagać. 

Dziecko je posiłki w czasie oglądania bajki 

Dużo jest w rodzicach obaw. Czy dziecko będzie się dobrze rozwijać, rosnąć, czy już coś potrafi, czy wszystko przebiega zgodnie z książką. Czy nie je za mało? Może przy bajce zje więcej?

Nie mam tutaj uniwersalnej złotej rady jak sobie z takimi lękami poradzić. Wydaje mi się, że to jest wpisane w macierzyństwo i trochę trzeba to zaakceptować, że nie wszystko leży w obszarze naszej kontroli. Natomiast jeśli chodzi o kształtowanie tych zdrowych nawyków, to zdecydowanie odradzam karmienie przed tabletem czy przed telewizorem. Też mam takie doświadczenia, że rodzice często to robią, bo chcą, żeby było tak czyściutko, że nakarmią dziecko, więc będzie bez bałaganu.

Natomiast to trzeba potraktować jako inwestycję na przyszłość. Jak my od początku będziemy odwracać uwagę dziecka od jedzenia, być może go nawet przekarmiać, ono się nie będzie uczyło uważności w jedzeniu, nie będzie się uczyło oswajania z tą strukturą, bo będzie zajęte bajką. 

Jeżeli są faktyczne trudności z karmieniem, to być może jest to wskazanie do konsultacji z logopedą. Rodzi się pewna grupa dzieci z zaburzeniami rozwojowymi i pewne struktury pokarmu im nie pasują. I wtedy odwracanie uwagi tabletem nie leczy tych trudności, tylko może je na dłuższą metę pogłębiać.

Kontrola kontra zaufanie i nasze przekonania na tema głodu

Za mało, za dużo, w sam raz. Jest pokusa, żeby wszystko mierzyć i stale upewniać się, czy dziecko jest najedzone. Tego typu obawy nie omijają także psychodietetyków 😉

Przy pierwszej córce na pewno tak było. Miałam trudności w karmieniu piersią, więc tam było kombinowanie, stres, moje obniżenie nastroju, moje tycie z nerwów. A przy drugim dziecku to była już zupełnie inna jakość, bo ja odpuściłam. Zaufałam naturze, karmiłam ją w sposób mieszany, bo moje trudności z karmieniem nie były, że tak powiem, jak to położne podejrzewały – w mojej głowie… Więc był sposób mieszany, ale już zupełnie inaczej – na żądanie, bez takiej kontroli, z zaufaniem do jej ciała. 

Więc to po prostu jest coś, co też musimy w sobie wypracować, żeby często z pokolenia na pokolenie odpuścić takie lęki, taki brak zaufania, że mały człowiek nie wie. Mały człowiek wie, sygnalizuje, kiedy jest głodny, sygnalizuje, kiedy jest najedzony. I musimy tutaj troszeczkę pamiętać o tej zasadzie, że dajemy posiłek, a dziecko decyduje, kiedy go przerywa. Spróbujmy po prostu zaufać i poobserwować, co się stanie.

Obawa, że nasze dziecko nie zjadło „ile trzeba” i będzie głodne towarzyszy wielu z nas. Agata twierdzi, że mamy skłonność do demonizowania głodu:

Umieram z głodu – tak się mówi, a naprawdę nie jest tak łatwo umrzeć z głodu. Ja nie zachęcam oczywiście do głodzenia dzieci, żeby było jasne.  Ale do zobaczenia, że jak dziecko czegoś nie zje, a jest głodne, to jest w stanie wytrzymać te 20 minut – na przykład zanim się wejdzie do domu i coś mu poda i też nie trzeba mu cały czas przekąsek podsuwać. Te czyste przerwy między posiłkami też są ok.

Mamy taki lęk przed głodem, że zawsze w pogotowiu czeka saszetka owocowa. Zawsze ten pojemniczek z makaronikiem. Dajmy dziecku poczuć, że jest głodne i chce jeść.

Tego typu zapasy – chrupki, tubki, paluszki, bywają też ratunkiem innego rodzaju. Wracamy ze spaceru, dziecko płacze w wózku, walczy z pasami i ewidentnie nie jest zadowolone ze swojego położenia. Podajemy chrupkę i zapada cisza. Dojeżdżamy do domu bez syreny na cała dzielnicę. Warto tylko pamiętać, że te przekąski to także jedzenie 🙂 Też wypełniają brzuch i ta zupa, która czeka w domu, może już nie mieć takiego powodzenia. 

Dziecko je w wózku, później w foteliku, w samochodzie, później w każdym momencie jest zajmowane tym jedzeniem, a później jest dorosłe, nudzi się i co robi? Idzie jeść, bo to jest jego sposób na nudę. I my z pacjentami później wymyślamy, co możesz zrobić innego, jak się nudzisz. Żeby nie chwytać za jedzenie, jak nie jesteś głodna tak naprawdę. Nie no co mogę zrobić? No kurde, no zawsze jak była nuda, to był budyń albo pojemniczek.

No i jeśli dziecko zajada w wózku chrupki, tu coś, tam coś, to nie dziwmy się, że nie chce potem jeść obiadku. Nie bierzemy tego pod uwagę, a te przekąski to też są kalorie przecież.

Dobra relacja z jedzeniem i kultura diety 

Czy dobra relacja z jedzeniem, czyli pozbawiona tych wszystkich emocji, oparta na uczuciu głodu i sytości, może być ochroną przed tym, czym atakują nas media, internet?

To mogą być fundamenty. Czy zupełnie będzie to szczepionka na obsesję piękna i na tę chorą kulturę diety? Myślę, że nie. Część dziewczynek mimo wszystko może wpaść w sidła diet, ale jest szansa, że to będzie krótka przygoda i wrócą na zdrowe tory, bo nie będzie im to grało. Kurde, ale mama mówiła, że mam jeść zgodnie z moim ciałem, a tutaj mam jakieś wyznaczone zasady.

Możliwe, że ten fundament będzie na tyle silny, że się z tego wycofają i to w jakimś sensie będzie czynnikiem ochronnym. I w ogóle sam fakt, że rodzic uczy dziecka granic – chociażby w tym karmieniu siłowym – uczy go w pewnym sensie szacunku do swojego ciała poprzez szanowanie ciała dziecka. A jeżeli dziewczynka wyrasta przekonana, że jej ciało jest mądre, jej ciało wie czego potrzebuje, to na pewno będzie duży czynnik ochronny przed takimi niezdrowymi pomysłami.

A jak dobra relacja z jedzeniem może chronić przez zaburzeniami odżywiania? 

Ważnym czynnikiem ochronnym są rodzinne posiłki. Tutaj będzie mniej istotne, czy dziecko je bio jarmuż, czy zamówicie sobie pizze, ale bardziej istotnym czynnikiem będzie to, czy Wy siedzicie razem przy stole, rozmawiacie, spożywacie posiłek na luzie, bez wymuszania na kimś. Jeżeli takie rodzinne posiłki w fajnej atmosferze się zdarzają, – oczywiście nie mówię, że każdy jeden posiłek – ale jak się uda tak usiąść przy stole co jakiś czas, to jest naprawdę czynnik ochronny nadwagi, otyłości i zaburzeń odżywiania.

Chodzi o to, że jedzenie nie jest centralnym punktem, że stoimy nad talerzem i patrzymy – ile zjadła, czy zjadła, czy przybiera. Zamiast tego jest rodzinna atmosfera, jest wsparcie, jest wzajemna wymiana. Pytamy dziecko, jak minął dzień. To jest okazja do rozmów, więc to jest bardzo ważny czynnik.

Sygnały, które powinny zaprowadzić nas do specjalisty

Są przypadki, kiedy trzeba spotkać się z lekarzem i porozmawiać o swoich wątpliwościach, obawach i trudnościach. Co może być sygnałem, że warto to zrobić?

Kiedy faktycznie zauważamy, że dziecko w ogóle nie jest chętne na odkrywanie nowych smaków. To może być okres fobii żywieniowej, zupełnie normalny i przejściowy, ale jeżeli się utrzymuje dłużej, no to wtedy już warto się skonsultować. Kiedy widzimy, że dziecko robi się apatyczne, to warto zrobić badania lekarskie, czy nie ma jakiś niedoborów. Bo czasami to są błahe przyczyny. No a na pierwszych etapach karmienia to wędzidełko może wymagać interwencji. 

Tutaj chciałabym powiedzieć – chodźcie po fajnych specjalistach. A wiadomo, że nie każdego na to stać i nie każdy też wie gdzie się zgłosić, ale mam nadzieję, że chociaż zaufany pediatra jest w stanie coś podpowiedzieć i odpowiednio pokierować, gdzie szukać pomocy. 

Ja osobiście polecam profil na Instagramie – Zuzia i Szpinakożerca, jest też grupa na facebooku i tam są bardzo mądre wskazówki.

A tak ogólnie, tak na co dzień, polecamy poluzować gumkę i zaufać dziecku 🙂